TET czyli w rozwinięciu Trans Euro Trail to składająca się z ponad 51 000 km gruntowej drogi epicka podróż motocyklowa przez jedne z najbardziej odległych, różnorodnych i inspirujących krajobrazów Europy. Po więcej informacji odsyłam na oficjalną stronę transeurotrail.org.
Plany podróżnicze wszystkich mieszkańców Ziemi legły w gruzie przez pandemię. Jako mieszkaniec tej najpiękniejszej planety również ja musiałem dostosować się do panujących obostrzeń. Nie miałem wyboru, mimo że rok 2020 miał być początkiem moich długodystansowych podróży, jako że oswoiłem się już z nowym motocyklem.
Niestety zamknięte granice na całym świecie to bariera nie do przeskoczenia. Pomyślałem – trudno… pozwiedzam swój ojczysty kraj. Przecież droga TET również prowadzi przez Polskę. Wziąłem urlop i spakowałem się na dwutygodniową podróż wokół granicy. Jakoś dzień czy dwa przed wyjazdem okazało się, że Słowacja otwarła granice dla Polaków, tworząc otwartą drogę przez Węgry na Chorwację – kraje, które już kilka dni wcześniej pozwalały moim rodakom na turystyczne odwiedziny. Nawet przez chwilę się nie zastanawiałem. Z sakwy wypakowałem kurtkę przeciwdeszczową, wymieniłem ją na olejek do opalania i spontanicznie wieczorem przemapowałem trasę. Ruszam na Chorwację.
Dzień pierwszy – Balaton. Spanie w namiocie, bo tylko tę formę noclegu rozważyłem ze względu na pandemię. Niestety, ograniczanie kontaktów międzyludzkich to moja specjalność, więc dwa tygodnie samotności w namiocie to dla mnie doskonały odpoczynek.
Jest gorąco… bardzo. W myślach słyszę echo wspomnień pytań przypadkowych ludzi: „Nie jest ci w tym ciepło?”. Zgadnij.
Osobiście do temperatury podchodzę jakby jej nie było. Nie przeszkadza mi ani upał na szczycie góry, będąc w pełnym czarnym kombinezonie motocyklowym, ani mróz. Chociaż chyba wolę jak jest za zimno niż za ciepło. W każdym razie będąc w trasie na motocyklu na temperaturę nie powinno się zwracać uwagi. To jest koszt bezpieczeństwa. Strój ma być. Ma być zawsze i koniec.
Trasa wiodła przez lasy, góry, skały. Każdy zakręt oczarowywał dwa razy bardziej niż poprzedni. Kiedy zatrzymywałem się na chwilę zrobić zdjęcie, obiecywałem sobie, że jak wsiądę na motocykl to nie będę się zatrzymywał przez przynajmniej dwadzieścia minut. Obietnicy dotrzymywałem, ale z bólem serca, bo prawie minutę od ruszenia pojawiał się widok lepszy niż ten, który przed chwilą fotografowałem.
Na Chorwacji nie trudno znaleźć pole namiotowe, gdzie za drobną opłatą można podładować baterie zarówno te litowo-jonowe, jak i brzuścowo-ścięgniowe.
W Nowogrodzie (Novigrad) na polu kempingowym zaraz po zejściu z motocykla podszedł do mnie kempingowy sąsiad z zimną puszką piwa. Wspaniały gest. Po jego spojrzeniu widać było jakby jeszcze niedawno był na moim miejscu. I tak właśnie było. Okazało się, że to motocyklista, który teraz jeździ po świecie z rodziną offroadowym jeepem. Jako że w planach miałem rozbicie namiotu i krótką wycieczkę po okolicy, przeniosłem naszego browara na wieczór.
Zwiedziłem Zadar i przejeżdżając przez Maslenički most podziwiałem Kanion Zrmanje. To tutaj kręcono kultowy zachodnioniemiecko-jugosłowiańsko-francuski film przygodowy z 1963 roku – Winnetou: Złoto Apaczów. Widok o zachodzie słońca jest piorunujący.
Po powrocie, prowadziliśmy z nowym przyjacielem ciekawą luźną rozmowę o wadach i zaletach podróżowania w grupie i samemu. Zgodziliśmy się jednogłośnie z tym, że ludzie są dużo bardziej otwarci na nawiązywanie kontaktów kiedy widzą samotnego wilka. Grupki ludzi raczej trzymają się w swoim hermetycznym gronie i nie są tak otwarte na namiotowych sąsiadów. Rozmawialiśmy jeszcze długo o namiotach dachowych oraz doświadczeniach nabytych na motocyklach i w podróżach.
Trasa TET przebiegała przez pasmo górskie Welebit. Do jazdy po kamieniach przyzwyczaiłem się dość szybko. Genialne opony Mitas E-09 Dakar świetnie się spisywały. Wersja Dakar pozwalała mi w ogóle nie myśleć o możliwości ich przebicia. Kiedy trzeba było na pełnym gazie pokonywać podjazdy pełne ostrych kamieni wielkości głowy małego dziecka, czułem jakby opony Mitas rozrywały kamienie w drobny pył. I zapewne tak było. Same opony również nie zostały bez skazy. Na dowód ciężkiej pracy dwie kostki zostały wyrwane z opony. Nie uważam tego za wadę tych gum, podejrzewam że z wielu innych konkurencyjnych opon na tych podjazdach zostałyby jedynie strzępy, a ja skończyłbym z zapasową dętką i porysowaną felgą.
Po kilku dniach jazdy postanowiłem rozbić obóz w Makarskiej i trochę się zregenerować. Pole kempingowe było niemal całkowicie puste – kilka niemieckich kamperów i ja z namiotem. Chociaż przyznam, że przez trzy dni spałem na hamaku. Jest to wbrew pozorom o niebo wygodniejsze, trzeba się tylko nauczyć kilku sztuczek.
Z Makarskiej pojechałem na jeden dzień do Dubrovnika. W zasadzie była to kwestia odhaczenia jednego z marzeń, które mnie uwierały od kilku lat. I chyba trafiłem na najlepszy na świecie moment zwiedzania tego pięknego starego miasta. Przez pandemię były tam kompletne pustki, turystów można było wyliczyć na palcach obu rąk. Samotna wędrówka przez ciasne piaskowe uliczki okraszone licznymi roślinami doniczkowymi tak mocno mnie oczarowała, że nie miałem ochoty nawet robić zdjęć. Jeszcze nigdy klimat miasta nie zaabsorbował mnie tak mocno. W tym przypadku zdjęcia nie są w stanie oddać tego uczucia. To chyba pierwszy impuls, który popycha mnie w kierunku porzucenia fotografii na rzecz obrazu ruchomego.
Puste restauracje, puste ulice. Wszystko wygląda jak zdjęcia długo naświetlane, gdzie ludzie znikają, zostaje sama architektura.
Pora wracać. Decyzja o powrocie wybrzeżem okazała się doskonała. Po drodze mijam jeden samochód na trzydzieści minut. Drogi wzdłuż morza wyglądały jak nieczynne tory wyścigowe.
Podczas rozbijania namiotu w Camping Skver w Senj, jako przykład otwartości na singli, zagadał do mnie namiotowy sąsiad, również motocyklista. Okazało się, że oprócz tego jest też sąsiadem zza granicy i na co dzień dzieli nas jedynie 70km. On i jego kolega również przyjechali na Chorwację w celu offroadowym. Podczas kolacji (w tym przypadku było to kilka browarów, miejscowa rakija na koszt knajpy, oraz czeskiej wódki na odchodne) namówili mnie, żebym jechał z nimi następnego dnia. Świetnie się dogadywaliśmy, zapewne dlatego że mówimy w podobnych językach… Nie trzeba było mnie długo namawiać na przedłużenie mojej offroadowej podróży.
W nocy rozpętała się olbrzymia wichura i sztorm, przed czym ostrzegała pani w recepcji. Nie byłoby w tym problemu gdyby nie to, że wyjątkowy kemping jest jakby w porcie… I istniało prawdopodobieństwo tego, że wiatr z pomocą fal zabiorą mnie z namiotem w podróż morską. Wszyscy z kamperów zmobilizowali się w ciągu trzech minut, schowali wszystko do środka i uformowali z kamperów zwartą konstrukcję – nie zmieściłaby się między nie nawet piłka do kosza. Wtedy zrozumiałem, że sprawa jest poważna i zaraz morze zacznie porywać nawet ich pojazdy. Zanim skończyłem dobijać ostatniego śledzia, wszyscy podbiegli i mi je powyrywali… Chcą mnie utopić czy co? Nic bardziej mylnego. Pomogli mi przenieść namiot i motocykl za recepcję, a sami doszczelnili lukę ostatnim pojazdem między budynkiem a kamperową fortecą. Poranny widok był wspaniały. Ja i mój namiot wyrzucony jak jakieś śmieci razem z resztą losowych przedmiotów za budynkiem. A wszystkiego pilnował rudy kot.
Naszym końcowym celem było zwiedzenie Bazy Lotniczej Željava na granicy Chorwacji z Bośnią i Hercegowiną, pod górą Plješevica. Była ona największym podziemnym portem lotniczym i wojskową bazą lotniczą w Jugosławii, jedną z największych w Europie. Dziś jest opuszczona i otoczona polami minowymi. Obecnie, ze względu na przemyt, nadzorują ją patrole policji.
Mapa poglądowa
Tutaj znajduje się mapa, na której zaznaczona jest trasa TET, którą przejechałem (Uwaga! Zawsze należy pobierać najnowszą trasę z oficjalnej strony TET) oraz miejsca warte zobaczenia. Nie zwiedziłem ich wszystkich, a miejsca, w których spałem zmieniły się podczas wyprawy, ale jest to dobry start dla kogoś kto chciałby wyruszyć w podobną podróż.