Błękitny ocean, biały piasek, palmy, małpy. To wszystko i jeszcze więcej możecie zobaczyć na Zanzibarze. Najpierw was pozachęcam do odwiedzenia tej wyspy, a na sam koniec dam trochę porad odnośnie lotu i noclegów. Co więc można robić na miejscu w ciągu dwóch tygodni? Sprawdźmy.
Na miejscu prawdopodobnie będzie czekała na was masa wycieczek do wyboru, niezależnie od tego na jaki hotel się zdecydujecie. My podczas pobytu odwiedziłyśmy lokalną szkołę, wybrałyśmy się na wyspę żółwi i zobaczyłyśmy jak wygląda praca na farmie przypraw.
Wizyta w lokalnej szkole
Podczas wizyty w szkole rozdaliśmy dzieciakom podstawowe przybory szkolne przywiezione z kraju. Oraz klapki. Tych miałyśmy dużo, bo oprócz całej jednej dużej walizki, dopchałyśmy też fantami każdą wolną przestrzeń w naszych pozostałych bagażach. Nie musicie jednak tak jak my brać ponad 20 kg zeszytów i ołówków. I tak nie za bardzo można je rozdać wszystkie na raz, dzieci po prostu nie są do tego przyzwyczajone. My nadmiar zostawiłyśmy w hotelu, żeby następne turnusy mogły coś wręczyć dzieciakom, jeśli przyjadą nieprzygotowane. Trzeba też pamiętać o zachowaniu porządku przy wręczaniu prezentów. Po kolei, po jednej rzeczy każdemu dziecku. One i tak będą się cieszyć, a unikniemy chaosu w klasach.
Stone Town, farma przypraw oraz wyspa żółwi
Wycieczka na wyspę żółwi, czyli tak naprawdę Prison Island, była połączona z wizytą w Stone Town oraz na farmie przypraw.
Zaczęliśmy od farmy – przewodnik opowiadał o poszczególnych roślinach, a my w tym czasie mogliśmy dotykać, trzeć, gnieść i wąchać to, o czym akurat mówił. Ylang-ylang, trawa cytrynowa, arnota, wanilia, jodyna, chlebowiec różnolistny i masa innych, już bardziej popularnych tworów, takich jak cytrusy, pieprz, goździki czy kawa. Mieliśmy też okazję spróbować owoców z farmy. Po posiłku wyruszyliśmy do Stone Town. Pospacerowaliśmy po mieście, zjedliśmy obiad i wypłynęliśmy w kierunku Prison Island.
Miejsce, które teraz jest domem dla żółwi miało być początkowo, jak wskazuje nazwa, więzieniem. Ostatecznie żaden przestępca tam nie trafił, a wyspa została przekształcona na ośrodek gdzie w XIX wieku chorzy na żółtą febrę odbywali kwarantannę. W XX wieku z kolei trafiły na nią żółwie z Aldabry. Z czterech osobników przywiezionych z Seszeli szybko zrobiło się całe stadko. Najstarszy z gromadki jest już po swoich 190 urodzinach. Większość żółwi ma napisane na plecach ile ma lat. I przez większość mam na myśli męską część załogi. Zółwie-kobiety nie mają takiego napisu, bo by im się starł podczas stosunku.
Życie codzienne
Oprócz wspomnianych wycieczek, wybrałyśmy się też na spacer po pobliskiej wiosce, żeby zobaczyć jak na co dzień żyją Zanzibarczycy. Stragany z owocami i mięsem (z muchami), sklepy spożywcze w budynkach przypominających garaże, niedokończone domki. Zupełnie inny świat, który niektórych może nawet przerazić, ale dla mnie akurat był całkiem przyjemny. Mimo panującej biedy większość osób jest uśmiechnięta i chętnie zagaduje turystów. Oczywiście wynika to też z tego, że chcą coś sprzedać, ale nie są jednak przy tym nachalni. Natrętni byli jedynie panowie w Stone Town, którzy potrafili gonić całą grupę przez całe miasto, żeby tylko opchnąć wisiorek albo bransoletkę.
Zdecydowałyśmy się jeszcze na parę innych wycieczek. Wizyta u żółwi morskich była połączona z wizytą w wiosce rybackiej. Żółwie mogliśmy nakarmić, a w wiosce zobaczyliśmy jak powstają łodzie i dowiedzieliśmy się ile zajmuje zrobienie każdej z nich. Safari Blue, czyli wypad na znikającą, bezludną wyspę był połączony z obiadem, pełnym różnorodnych owoców morza. Był też rejs tradycyjną zanzibarską łodzią podczas zachodu słońca. I wypłynięcie na ocean, żeby pooglądać delfiny. Tych akurat było niewiele, ale zmaganie się z falami w małej łódce jest niezapomnianym przeżyciem. Ostatnie na liście do zobaczenia – małpki.
Park Narodowy Jozani
W drodze do Jozani Forest wypatrywaliśmy już małp w drzewach przy ulicy, pojawiają się tam dość często. Zdarza się też, że wychodzą z lasu i przychodzą w okolice osad ludzkich. Jeśli chcecie zobaczyć te zwierzęta z bliska to pamiętajcie, żeby podczas chodzenia po lesie zachowywać się cicho. Wydaje się to być oczywiste, ale w naszej grupie znalazła się czwórka osób, które przez 90% czasu głośno komentowały, że „nie ma tu żadnych małp”. Nie ma i nie będzie, jeżeli nie przestaniecie się drzeć. Pamiętajcie, że jesteście na nie swoim terenie, to jest dom tych zwierząt i trzeba uszanować ich spokój. A jak już zobaczycie jakąś małpę to nie biegnijcie w jej kierunku, bo i takie pomysły niektórym się pojawiają. Jedno, że ją stresujecie, a drugie – to dzikie zwierzę. Nie da się przewidzieć jego zachowania i może zrobić krzywdę jeśli się czuje zagrożone. Wierzę, że wiele osób ma świadomość tego wszystkiego, ale ta wycieczka pokazała mi, że są turyści, których wciąż trzeba uświadamiać.
Prezenty dla dzieci
Na koniec tej części apel: nie przywoźcie dzieciom cukierków, proszę. Wiem, że to cieszy kiedy dzieciaki się cieszą, ale słodyczami można zrobić więcej krzywdy niż pożytku. One nie załatwią problemu braku żywności, nie mają wartościowych składników odżywczych, a co najważniejsze – psują zęby. A jak się może domyślacie, dostęp do opieki dentystycznej jest bardzo ograniczony, dla wielu wręcz nieistniejący. Nie rzucajcie też dzieciom cukierków, jeśli i tak je przywieziecie, z jadącego samochodu. Takie przypadki w krajach afrykańskich zdarzają się dość często i może niektórzy tego nie widzą, ale jest to traktowanie tych ludzi jak zwierząt. Pamiętajcie też, żeby wszystkie prezenty rozdawać ostrożnie. Tak w szkole jak i na ulicy. Dzieciaki przez to, że posiadają niewiele, często rzucają się na turystów, żeby dostać od nich jak najwięcej, zanim inni dopchają się do fantów. Utrzymanie równowagi, kiedy napiera na ciebie chmara dzieci jest strasznie trudne.
Informacje praktyczne
Czas na obiecane informacje praktyczne. Zacznijmy od początku, czyli lotu. Jeśli całość wycieczki załatwiacie z biura podróży to nie ma problemu. Jeśli jednak chcecie zorganizować wyjazd „na własną rękę”, przynajmniej częściowo, to możecie albo wyszukać loty bezpośrednio na stronach przewoźników albo zdecydować się na lot samolotem czarterowanym przez biuro podróży. Ta druga opcja często jest bardziej ekonomiczna, a do tego macie zapewnioną pomoc na lotnisku od pracowników danego biura w razie jakichkolwiek problemów.
Po przylocie przywitają was mieszkańcy chętni pomóc z zaniesieniem bagaży do samochodu lub autokaru. Drobna zapłata za tę pomoc jest nie tyle mile widziana, co nawet konieczna. Bakszysz to swego rodzaju napiwkowo-łapówkowa tradycja. Pamiętajcie jednak, żeby nie przesadzać z sumami. Miejcie też na uwadze, że może się zdarzyć tak, iż miejscowi będą wciskać taką „usługę” na siłę, wręcz wyrywając wam walizki. Jak zawsze w takich sytuacjach – bądźcie uprzejmi, ale nie dajcie sobie wejść na głowę.
Możliwości noclegu jest wiele, w zależności od preferencji, budżetu i odwagi. Hotele all inclusive, mniejsze obiekty, a nawet spanie w niedokończonym domku u miejscowych. My wybrałyśmy jeden z obiektów w Jambiani – klimatyczne miejsce zaraz przy plaży, prowadzone przez grupę Polaków. Do tego z bardzo dobrym, lokalnym jedzeniem. A plaża jest super atrakcją – można pożyczyć rower i wybrać się na wycieczkę brzegiem oceanu, lub po prostu pójść na spacer. Pamiętajcie tylko o sprawdzaniu godziny przypływu i odpływu. O ile podczas odpływu możecie iść wiele metrów „w głąb” oceanu w wodzie po kostki, o tyle jeśli nie wrócicie odpowiednio wcześniej to… nie wrócicie. Przypływ jest tak duży, że plaża jest zalana, a woda sięga conajmniej pod brodę. Fale są na tyle mocne, że nawet trudno się pływa.
W naszym hotelu wszyscy chętnie służyli pomocą, niezależnie od tego, czy potrzebowałyśmy rady odnośnie lokalnych wycieczek, czy pomocy w zakupach. Nasz obiekt współpracował też z Deo – przewodnikiem mówiącym po polsku.
Zamiłowanie do nauki
Co ciekawe, nie tylko nasz przewodnik Deo, o którym wspominałam wyżej, zna polski. Zaskakująca ilość Zanzibarczyków mówi lub uczy się mówić w naszym języku. Coraz więcej osób z Polski przylatuje na Zanzibar i spora część z nich nie zna angielskiego, więc mieszkańcy muszą sobie jakoś radzić i znaleźć sposób na przyciągnięcie turystów akurat do siebie. Nie dotyczy to tylko polskiego, ale też wielu innych języków (przede wszystkim francuski i włoski). Nasz jednak jest dla nich chyba najtrudniejszy. Podczas jednego ze spaceru po plaży zaczepił nas chłopak z okolicy i zapytał skąd przyjechałyśmy, a gdy dowiedział się, ze z Polski zaczął do nas mówić po polsku. W którymś momencie spytał, czy z mamą jesteśmy siostrami, a my z kolei zapytałyśmy, czy jesteśmy aż tak do siebie podobne. Zdziwił się. „Podobne?”. Wytłumaczyłyśmy, że „podobne” to „similar”. Powiedział, że nie znał takiego słowa i musi je sobie zapisać, po czym wyciągnął z torby zeszyt i ze słuchu napisał po polsku „podobny” razem z angielskim tłumaczeniem. Później jeszcze parę razy powtórzył słowo, żeby lepiej zapamiętać. Strasznie duży zapał do nauki.
Na sam koniec, jeszcze przy okazji personelu, ale też miejscowych ogólnie – wszyscy oni chętnie nauczą was paru słówek w suahili. Ja bardzo do takiej nauki zachęcam. Nawet jeżeli nie pałacie miłością do języków to potraktujcie to jako dodatkową atrakcję. Przy okazji sprawicie frajdę „nauczycielom”. A jeśli zapamiętanie „Hej”, „Jak się masz” i „W porządku” w suahili nie stanowi dla was problemu, to nauczcie się takich zwrotów jeszcze przed wyjazdem. Nam jest zazwyczaj miło, jeśli ktoś się stara nauczyć naszego języka i sklecić parę zdań po polsku. W drugą stronę działa to tak samo. No i jest szansa, że załatwi wam to gdzieniegdzie szybszą obsługę, milszą, a może nawet i jakąś zniżkę w przydrożnym sklepie.
Bonus: najczęsciej słyszane zwroty
Jambo | Cześć |
Mambo? / Habari? | Jak się masz? |
Poa | Dobrze (odpowiedź na „Mambo?”) |
Asante (sana) | (Bardzo) dziękuję |
Karibu | Witamy, zapraszamy |
Pole pole | Powoli, pomału |
Hakuna matata | Nie ma problemu |
Mzungu | Biały człowiek |
„Hakuna matata” i „Pole pole” to kwintesencja życia na Zanzibarze – niczym się nie przejmuj, nie spiesz się, wszystko w swoim czasie. Choć może być to uciążliwe na początku dla osób, które lubią mieć wszystko pod kontrolą, to da się przyzwyczaić. W końcu jesteśmy na wakacjach, prawda?
No i ciekawostka: „Hakuna matata” jest niepoprawnym zwrotem i używany jest on tylko w kontaktach z turystami lub przez turystów, być może duża w tym zasługa „Króla lwa”. Poprawny zwrot to „Hakuna shida”.